RSS icon FB icon TW icon YT icon SS icon

Szczepienia? Mamy dosyć…

23 lutego 2021

Lekarze rodzinni biorą udział w Narodowym Programie Szczepień od trzech tygodni. Tyle wystarczyło, by mocno, a niekiedy do granic, nadwerężyć ich entuzjazm, poczucie misji i odpowiedzialności, chęć do poświęceń. W to miejsce systematycznie wkradają się bezsilność, rezygnacja, frustracja i ogromny stres. Ciągłe opóźnienia dostaw szczepionek dezorganizują działanie przychodni i codzienne życie wielu ludzi: personelu medycznego, pacjentów i ich rodzin

To będzie gorzka opowieść. Miało być pięknie: misja, udział w wielkiej sprawie, pomoc w przywracaniu normalności. Choć od początku piętrzyły się trudności i niewiadome, wielu lekarzy prowadzących placówki podstawowej opieki zdrowotnej zdecydowało się na udział w Narodowym Programie Szczepień przeciwko COVID-19. Bo pacjenci czekają na te szczepienia, bo trzeba przywrócić normalność, ratować gospodarkę, bo tylko tak da się ochronić życie tysięcy ludzi, zwłaszcza tych słabszych, mniej odpornych. Czy się bali? To jasne, ale przecież wybrali zawód, w którym kontakt z chorobami zakaźnymi to chleb powszedni. Są odpowiedzialni, nie mogą zostawić swoich pacjentów. Skoro zachęcali ich do szczepień, nie mogą ich teraz odsyłać do odległych placówek, szpitali węzłowych, do krążenia po nieznanych instytucjach. Przyjmowali więc tworzone naprędce i podawane do wiadomości w ostatniej chwili przepisy. Zrozumieli, że każda placówka może dostać co tydzień szczepionkę tylko dla 30 pacjentów. Lepsze to niż nic – małymi krokami też można osiągnąć cel.
Na początku było pięknie. W pierwszym tygodniu system zadział pokazowo. Ampułki ze szczepionkami dotarły do przychodni w poniedziałek. W wielu placówkach POZ pacjentów umawiano na szczepienia od wtorku, profilaktycznie, gdyby coś nie zagrało. Jednak zagrało wszystko. Seniorzy w wieku 80 plus przychodzili (czasem sami, częściej z kimś bliskim), przyjmowali pierwszą dawkę szczepionki i wychodzili szczęśliwi, że już to mają za sobą, że już są chociaż trochę bezpieczniejsi, że ich doktor i ich pielęgniarka szczepią na miejscu, że nie trzeba po to jechać gdzieś daleko. Zadowoleni byli też pracownicy przychodni – lekarze, pielęgniarki, rejestratorki. To takie ważne, że mogą coś dobrego zrobić dla innych. Takie miłe, kiedy ludzie dziękują i wychodzą z uśmiechem. A że trzeba przyjść wcześniej do pracy albo zostać dłużej, bo akcja szczepień to dodatkowy obowiązek i trzeba go połączyć z normalna pracą POZ? Trudno, trzeba to trzeba. Zmęczenie? Ogromne, bo nadal mnóstwo pytań, mnóstwo niewiadomych, ale to nic. Szlachetny cel wymaga, by się w sobie zebrać i nie narzekać.
Pierwsze tąpnięcia pojawiają się już w drugim tygodniu. W poniedziałek szczepionki docierają do części przychodni. Rośnie liczba tych, które dostają transport we wtorek, rano, wtorek po południu, środę rano… Zaczyna się przesuwanie terminów, zmiany grafików przychodni, telefony do pacjentów i ich bliskich, przepraszanie, tłumaczenie. Przetasowania zadań dla personelu. Poszukiwania nowych terminów w systemie na szczepienia pierwszą i drugą dawką. Nie jest to łatwe, bo przecież harmonogram szczepień jest wypełniony do końca marca. Ale zawsze gdzieś ktoś wypadnie z kolejki, bo zachorował, bo się rozmyślił. Jakoś się udaje, w końcu to tylko 5, 7, 15 osób. W mediach słychać, że producenci szczepionek zmniejszają dostawy, że się opóźniają, minister tłumaczy, przeprasza, pacjenci rozumieją – jedni mniej, drudzy bardziej. Lekarze, pielęgniarki, rejestratorki bardziej zmęczeni niż w pierwszym tygodniu, pocieszają się, że może to tylko przejściowe zawirowania, ostatecznie w końcu wszystko poszło dobrze. Na szczęście to wciąż tylko pacjenci przyjmujący pierwszą dawkę. Gorzej gdyby takie opóźnienie zdarzyło się wtedy, gdy przyjdą dwie grupy na pierwsze i drugie szczepienie.
Taka sytuacja ma miejsce już w trzecim tygodniu szczepień. Liczba pacjentów do szczepienia zaczyna się podwajać, a liczba opóźnionych transportów wzrasta. W poniedziałek cenna przesyłka z Agencji Rezerw Materiałowych dociera do jeszcze mniejszej liczby placówek, coraz więcej przychodni czeka na dostawy, które spóźniają się dzień, dwa, trzy… Codziennie przekładanie pacjentom terminów szczepień. Seniorzy nie rozumieją, co się dzieje, zaczynają się niepokoić, czy zostaną zaszczepieni, czy nie, zastanawiają się, czy tylko w ich przychodni tak to jakoś nie idzie? A przecież miła pani doktor obiecała, a teraz jeszcze trzeba powiedzieć synowi, córce, wnukowi, wnuczce, że to wolne z pracy to musi wziąć na inny dzień. Niedobrze, syn ma przecież taki napięty czas w pracy, że godzina nieobecności to kłopot, a cały dzień? Ale nie może się wyrwać na kilka godzin, bo miła pani pielęgniarka tłumaczyła, że to wstępna godzina szczepienia, może się jeszcze zmienić, jeśli transport nie dojedzie na czas. Córka się zmartwi, bo jej szef i tak już marudzi, że przekładała dyżur i robiła zamieszanie. A teraz ma przełożyć drugi raz?
W przychodni zaczyna się nerwówka na całego. Jak w trzy a nawet dwa dni zmieścić pacjentów umawianych na szczepienia przez cały tydzień? Czy zdążą? Przecież trzeba normalnie przyjmować tych, co przychodzą, bo są chorzy, a oni nie mogą się spotkać w korytarzu z czekającymi na szczepienie. Trzeba udzielać tepeporad, jechać na wizyty patronażowe, wizyty domowe, zaszczepić zdrowe dzieci… A chorych coraz więcej i coraz poważniej. Zwlekają z wizytami, bo się boją przyjść do przychodni. Kłuje w brzuchu, boli serce, ale może przejdzie samo, może da się to przeczekać, w końcu zgłaszają się. Jest źle, nie można ich umówić na później, bo są szczepienia. Później może być dla nich za późno. Wobec tego trzeba pracować dłużej. A tu jeszcze system się zawiesza. I te nerwy w rejestracji, pretensje pacjentów, podejrzenia o szwindel, wybuchy złości. Pacjentów, opiekunów, też już zmęczonych pandemią, też mających nerwy napięte jak struna. Pani pielęgniarka płacze, ma już dość. Lekarka dodaje jej otuchy, ale sama też ma ochotę rzucić to wszystko. Bo co jeśli nie da rady wszystkich pacjentów umówić na nowy termin? A jeśli nie wszyscy przyjdą, to ileś szczepionek się z zmarnuje. Jak potem spojrzeć w oczy tym, co na nią czekają? Jak potem nie mieć pretensji do siebie, do wszystkich dookoła? I jeszcze ten zawieszający się i niewskazujący błędów system. I ta urzędniczka z NFZ, która zawiadamia o problemie, ale nie ma ochoty pomóc. I medialne informacje o trzecie fali i nowej mutacji wirusa…
I pytania, pytania, pytania. Do kiedy tak naprawdę ta szczepionka jest ważna? Kiedy została rozmrożona? Kiedy dotrze kolejny transport? Panie z infolinii nie znają odpowiedzi, w mejlach z ARM też nie ma precyzyjnych danych. Są komunikaty, że dostawa będzie później, prawdopodobnie we wtorek, środę. Prawdopodobnie? Jak umówić pacjentów na prawdopodobny termin?

Ile jeszcze wytrzymają? Ile jeszcze niepanujący nad chaosem rząd, nieterminowi kurierzy, ograniczający dostawy producenci zafundują wszystkim dookoła nerwów? Prawdopodobnie dużo.
Jest koniec trzeciego tygodnia Narodowego Programu Szczepień. Z ARM nadchodzą e-maile, że transporty znów dojadą później. Trzeba to wytrzymać, trzeba wstrzymać do końca marca. Bo ludzie umówieni, bo harmonogramy zapełnione, bo umowa podpisana, bo dało się słowo. I chyba tyle. Czy w kwietniu zabraknie poczucia misji? Odpowiedzialności? Chęci pomagania? Nie, na pewno nie, ale czy ktokolwiek będzie miał siłę, by zacząć ten cyrk od nowa?

Źródło: Federacja PZ


Możliwość komentowania została wyłączona.

  

Wyszukiwarka

Login

Forgot Password?